Trwa ładowanie...

Wojna Futbolowa

Piłka nożna potrafi wyzwalać skrajne emocje - to fakt. Ale czy może popchnąć do chwycenia za karabiny i zrzucania bomb na bezbronne miasta? Historia rozsławionej przez Ryszarda Kapuścińskiego "wojny futbolowej" między Hondurasem a Salwadorem zdaje się sugerować, że jest to możliwe. Stwierdzenie, że tysiące ludzi zginęły z powodu sportowej rywalizacji, byłoby jednak zbyt proste - pisze Michał Staniul w artykule dla WP.PL.

Wojna FutbolowaŹródło: AFP
di050yb
di050yb

Piłkarze byli wykończeni. Półtorej godziny walki w rozgrzanym, czerwcowym powietrzu meksykańskiej stolicy pozbawiłoby sił każdego. Męka dopiero się jednak zaczynała. Przy stanie dwa do dwóch, czekała ich dogrywka. W poprzednich meczach raz wygrał Honduras, a raz Salwador. Zwycięzca brał więc wszystko - na drodze do mundialu stało już tylko słabiutkie Haiti. Stawka była ogromna.

W jedenastej minucie dodatkowego czasu Salwadorczycy dostrzegli lukę w honduraskiej obronie. Po serii szybkich podań, piłka trafiła pod nogi Mauricio Rodrigueza. Upadając na murawę, napastnik oddał ofiarny strzał pod nurkującym po futbolówkę Varelą. Oddzielone szeregiem uzbrojonych policjantów połówki stadionu oszalały. Salwadorska tonęła w radości, honduraska - w łzach złości i rozpaczy. 26 czerwca 1969 roku Salwador zamykał trylogię dramatycznym triumfem i upokarzał swego sąsiada.

Następnego dnia wrogość, napędzana przez media z obu krajów przy okazji wcześniejszych spotkań, osiągnęła nowe wyżyny. Prasę zapełniły ksenofobiczne artykuły i obraźliwe karykatury, a radiowe fale niosły wezwania do pozasportowej zemsty. O ile już wcześniej salwadorscy imigranci nie mieli łatwego życia w Hondurasie, tak teraz padali ofiarą regularnych pogromów. Zaczepiano ich na ulicach, szarpano i bito, codziennie dochodziło do gwałtów i morderstw. Rządy w San Salvadorze i Tegucigalpie obrzucały się oskarżeniami i groźbami. Nie było to czczym gadaniem, bo armie rzeczywiście szykowały się do rozlewu krwi. 14 lipca salwadorskie samoloty zrzuciły na Honduras pierwsze bomby.

- Nigdy nie przypuszczałem, że mój gol coś takiego rozpęta - żalił się po latach "Pipo" Rodriguez.

di050yb

Chociaż walki trwały zaledwie cztery dni, zginęły około dwa tysięce ludzi. Konflikt - zapamiętany, w dużej mierze dzięki Ryszardowi Kapuścińskiemu, jako "wojna futbolowa" - miał mieć jednak znacznie szersze konsekwencje. Nie mogło być inaczej. Jego źródło tkwiło bowiem w problemach zdecydowanie poważniejszych niż piłka nożna.

Czternastka

Dla obserwatora z Europy lub USA, Salwador i Honduras wyglądały niemal identycznie. Wspólny język, zbliżona kultura, bliźniaczy model rządów - ot, typowe środkowoamerykańskie republiki. Ale mimo pozornych podobieństw, były to zupełnie różne państwa.

Skrót meczu Salwador - Honduras z 1969 r., który stał się pretekstem do wojny.

Od początku niepodległości (1821 rok), Salwadorem władała tak zwana Los Catorce, Czternastka - grupa arystokratycznych rodzin z europejskim rodowodem, które zdobyły wpływy jeszcze w czasach hiszpańskiego kolonializmu. Choć stanowiły marginalną część społeczeństwa, w swych rękach trzymały cały przemysł, system bankowy i większość terenów uprawnych. Setki tysięcy salwadorskich chłopów, zwłaszcza potomków ludności tubylczej, nie posiadały ani skrawka ziemi. Gdy próbowali to zmienić, spotykała ich surowa kara - na początku lat 30. XX wieku sprzymierzona z magnatami armia wymordowała od 10 do 30 tysięcy Indian (dziś wydarzenia te znane są jako La Matanza - Rzeź).

di050yb

Warunki pogarszały się z każdą dekadą. Salwador miał najwyższy przyrost naturalny w regionie; gęstością zaludnienia przebijał Indie. Latyfundyści skupiali się tymczasem na uprawie przeznaczonej na eksport kawy oraz indygo, a jedzenie sprowadzane z zewnątrz było zbyt drogie. Kraj nie radził sobie więc z wykarmieniem własnych obywateli. Według danych ONZ, w latach 60. aż 80 proc. salwadorskich dzieci cierpiało z niedożywienia.

Uciekając przed nędzą, Salwadorczycy masowo przekraczali granicę. Mimo że sąsiedni (i czterokrotnie większy) Honduras również nie był wolny od zachłannych oligarchów, kwestia własności prezentowała się tam zgoła inaczej.

Bananowa republika

Atlantycki klimat sprawił, że na przełomie XIX i XX wieku Honduras wpadł w oko amerykańskim korporacjom, zwłaszcza owocowemu gigantowi United Fruit Company. Wykorzystując swe potężne wpływy, firma wykupowała rozległe połacie honduraskiej ziemi i zamieniała je w ogromne plantacje bananów. Szukając oszczędności, chętnie zatrudniała na nich zdesperowanych Salwadorczyków - stanowili oni około jednej trzeciej pracowników. Dopóki Honduras nie miał większych problemów z bezrobociem, dopóty nie wzbudzało to oburzenia. Z czasem jednak rozrost populacji i niegospodarność władców doprowadziły do poważnego zubożenia społeczeństwa. Po zamachu stanu w 1957 roku, wojskowa junta potrzebowała kozła ofiarnego. Kandydat był oczywisty. Z każdą wiosną, niechęć wobec Salwadorczyków - szczególnie wśród bezrolnych honduraskich chłopów - zapuszczała coraz dłuższe korzenie.

di050yb

Na początku następnej dekady Tegucigalpa zapowiedziała reformę agrarną mającą przyznać część nieużytków (ziemie Amerykanów, czyli prawie 40 proc. wszystkich pól, były nietykalne) rolnikom, którzy urodzili się w Hondurasie. Oznaczało to, że imigranci - choćby żyli i pracowali nad Atlantykiem od dekad - zostaną z niczym. Zawirowania polityczne, w tym kolejny pucz, zasypały projekt na kilka lat. W 1967 roku przypomniał sobie o nim jednak tracący popularność rząd pułkownika Oswaldo Lopeza Orellano. Pędząc mu na ratunek, państwowe media rozpętały antysalwadorską burzę.

W prasowych i radiowych przekazach, obcokrajowcy stali się przyczyną wszelkiego zła: od pikujących płac po niekorzystny bilans w Środkowoamerykańskim Wspólnym Rynku i sięgające jeszcze czasów kolonializmu niejasności co do dokładnego przebiegu granic. Gdy dwa lata później reżim nakazał Salwadorczykom opuścić kraj, nacjonalistyczne bojówki ochoczo wybijały im rytm - i zęby. Sytuacja osiągnęła punkt wrzenia, kiedy władze w San Salvadorze - obawiając się konsekwencji masowego powrotu - zamknęły granice przed własnymi rodakami. W jednej chwili, około 300 tysięcy salwadorskich emigrantów stało się ludźmi, których nikt nie chciał.

Atmosfera, w jakiej 8 czerwca 1969 roku Salwador i Honduras przystępowały do pierwszego ze swych wspólnych meczów kwalifikacyjnych do mundialu w Meksyku, nie mogła być więc gorsza.

di050yb

Wojna krótka, ale ostra

Nikt nie myślał o zasadach fair-play. Tuż przed pierwszym spotkaniem w Tegucigalpie, miejscowi kibice zapewnili gościom bezsenną noc wyzywając ich spod hotelowych okien. Zmęczeni salwadorscy piłkarze polegli 0 do 1. Ryszard Kapuściński pisał, że na wieść o przegranej 18-letnia Salwadorka strzeliła sobie w pierś; sęk w tym, że źródło, na które powołuje się reporter - dziennik "el Nacional" - nigdy nie istniało. Kolejna potyczka, w San Salvadorze, przyniosła jeszcze więcej złej krwi. Honduranie spotykali się z ciągłymi groźbami, wygwizdano ich hymn, flagę spalono, a na maszt zamiast niej wciągnięto brudną szmatę. - Poszczęściło nam się, że przegraliśmy - mieli mówić po ostatnim gwizdku. Stracili trzy gole, nie strzelili żadnego.

Przed trzecim meczem, rozegranym dla bezpieczeństwa w Meksyku, media w obu państwach wpadły w stan nacjonalistycznej histerii. Wynik spotkania i informacje o pogromach wyzwoliły lawinę. Dla rządu w San Salwadorze - teoretycznie demokratycznego, lecz w praktyce sterowanego przez wojskowych - zbrojna konfrontacja oznaczała szansę na korzystniejsze rozwiązanie kwestii emigrantów. Mocny cios, liczono, mógł zmusić Honduras do ustępstw. A to nie jedyna motywacja - wojna od zarania dziejów odwracała wszak uwagę od innych problemów. Na przykład nierówności.

Gdy pierwszy szok po salwadorskim ataku minął, Honduranie podjęli rękawicę. Choć mieli znacznie mniejszą i gorzej wyposażoną armię, ich siły powietrzne były sprawniejsze i lepiej zorganizowane. Kiedy drugiego dnia konfliktu Salwadorczycy zajęli część przygranicznych terenów, honduraskie samoloty przemknęły nad ich głowami i zbombardowały strategiczną rafinerię w Acajutli na zachodzie Salwadoru. Nim agresorzy zdążyli się rozpędzić, zaczęło brakować im paliwa i amunicji. Natarcie straciło impet, a w perspektywie pojawiła się wyczerpująca wojna pozycyjna. Na szczęście, nigdy do niej nie doszło.

di050yb

Od początku konfliktu w mediacje zaangażowała się Organizacja Państw Amerykańskich ze Stanami Zjednoczonymi na czele. Waszyngton bał się, że w całą aferę mogą wplątać się sąsiednie państwa, zwłaszcza Nikaragua. Jakakolwiek zawierucha uchylała drzwi komunistom, którzy i tak zdobywali coraz większe wpływy w regionie. Walczący szybko spostrzegli też, że wojna jest po prostu zbyt kosztowna, ich skarbce zbyt puste, a potencjalne zyski - zbyt małe. W nocy 18 lipca, po zaledwie stu godzinach pożogi, obie strony ogłosiły zawieszenie broni. Kilka dni później z Hondurasu wycofali się ostatni salwadorscy żołnierze. Razem z nimi do ojczyzny powróciło od 60 do 130 tysięcy ludzi.

Oprócz bezpośrednich zniszczeń, konflikt zranił Amerykę Łacińską niwecząc próby regionalnej integracji. Projekt Środkowoamerykańskiego Wspólnego Rynku upadł (jak się okazało - na ponad 20 lat), a wymiana handlowa spadła do poziomu z połowy wieku.

Wojna zwiększyła tolerancję Honduran wobec rządów wojskowych, którzy utrzymali oficjalną władzę do 1982 roku. Zamach stanu sprzed pięciu lat udowodnił, że w wielu kwestiach nadal pociągają za sznurki.

di050yb

W Salwadorze powrót tysięcy emigrantów wzmógł tylko problem przeludnienia. W latach 70. chłopi, inspirowani niekiedy przez zagranicznych marksistów, już zupełnie śmiało domagali się sprawiedliwszego podziału ziemi. Głównymi ogniskami buntu były północno-wschodnie tereny, na których osiedliła się większość uciekinierów z Hondurasu. W 1979 roku wybuchł konflikt między lewicowym Frontem Wyzwolenia Narodowego im. Farabunda Martíego (FMLN) a juntą. Wojna domowa miała potrwać 13 lat i pochłonął ponad 70 tysięcy istnień.

Salwador i Honduras odnowiły stosunki dyplomatyczne pod koniec 1980 roku. Dwanaście miesięcy później ich reprezentacje zmierzyły się w kolejnym meczu kwalifikacji do mundialu.

Skończyło się bezbramkowym remisem.

Michał Staniul dla Wirtualnej Polski

di050yb
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
di050yb