Trwa ładowanie...

Karl - olbrzymi niemiecki moździerz ostrzeliwujący Warszawę

Gigantyczny 124-tonowy moździerz kalibru 600 mm ostrzeliwał Warszawę pociskami ważącymi 2,2 tony. Krater po wybuchu takiego ładunku miał 5 metrów głębokości i 15 metrów średnicy. W czasie powstania warszawskiego pocisk wystrzelony z tego działa trafił w najwyższy budynek przedwojennej Warszawy. - Wieżowiec Prudentialu nie przetrwał jednak tego uderzenia - choć nie zawalił się, to cios był tak potężny, że konstrukcja została naruszona, a sam budynek odchylił się kilka stopni od pionu - pisze dr Tymoteusz Pawłowski w artykule dla WP.PL.

Karl - olbrzymi niemiecki moździerz ostrzeliwujący WarszawęŹródło: Wikimedia Commons
d5a5rlb
d5a5rlb

Niemcy użyli do zwalczania powstania warszawskiego najpotężniejszych i najnowocześniejszych broni dostępnych w ich arsenale. Zasługuje to na uwagę tym bardziej, że przeciwko nim stały oddziały słabo uzbrojone, które - nawiązując do słów jednej z powstańczych piosenek - na potężne czołgi Tygrysy miały pistolety Visy. To właśnie w czasie powstania warszawskiego zadebiutował niszczyciel czołgów Hetzer (jeden z nich został zresztą zdobyty przez Polaków). Tu także rozpoczął swoją - niezbyt udaną - karierę bojową Sturm Tiger, potężnie opancerzony moździerz samobieżny, strzelający 350-kilogramowymi pociskami. Ważył blisko 70 ton i do dziś nie produkuje się seryjnie cięższych dział samobieżnych. Warszawę ostrzeliwały wyrzutnie rakietowe Nebelwerfer, w walkach brały udział również zdalnie sterowane "czołgi". Najbardziej imponującą bronią był jednak "Karl" - moździerz kalibru 600 mm.

Wyprodukowano jedynie 7 egzemplarzy, z których trzy brały udział w walkach o Warszawę. Jeden z nich - o imieniu "Ziu" - ostrzeliwał centrum miasta. Wystrzelił 20 pocisków. Niezbyt skutecznie: nie wiadomo, gdzie trafiło 14 z nich - najprawdopodobniej były wadliwie wykonane i nie wybuchły. Nie wybuchł też ten, który trafił w restaurację "Adria". Saperzy Armii Krajowej rozbroili go i odzyskali 300 kilogramów materiałów wybuchowych, które zużyto do wypełnienia granatów użytych następnie przeciwko Niemcom (metalowa skorupa pocisku jest dziś prezentowana w Muzeum Wojska Polskiego). Jeden spośród "zaginionych" pocisków odnalazł się latem 2012 roku podczas budowy metra: saperzy wywieźli go z miasta i unieszkodliwili.

Jeśli trafiły - i zadziałały właściwie - pociski Karla były bardzo groźne. 17 sierpnia 1944 roku jeden z nich trafił w gamach Filharmonii Narodowej, przebił się przez wszystkie jej piętra i eksplodował w piwnicy. Spośród przebywających w niej 32 żołnierzy, przeżyło tylko dwóch.

Najbardziej znaną ofiarą moździerza Karl jest najwyższy wieżowiec przedwojennej Warszawy - Prudential. 28 sierpnia 1944 roku w dach budynku uderzył pociska Karla i tam eksplodował (co również oznaczało wadę zapalnika - pocisk powinien przebić się przez wiele pięter i detonować dopiero w piwnicach). Moment uderzenia uchwycił na kliszy fotograficznej Sylwester Braun - polowy sprawozdawca wojskowy Armii Krajowej. Zdjęcie to - a właściwie ich cała seria - jest jednym z symboli Powstania Warszawskiego.

d5a5rlb

Wieżowiec Prudentialu nie przetrwał jednak tego uderzenia - choć nie zawalił się, to cios był tak potężny, że konstrukcja została naruszona, a sam budynek odchylił się kilka stopni od pionu. Już po wojnie został w nieco zmienionej formie odbudowany. Dziś przechodzi trzecią w swojej historii odbudowę - tym razem mającą przywrócić mu przedwojenny wygląd.

Trafienie w Prudential, 28 sierpnia 1944 r.
Trafienie w Prudential, 28 sierpnia 1944 r.

Trafienie w Prudential, 28 sierpnia 1944 r. fot. Sylwester Braun/Wikimedia Commons

Historia powstania

Dzieje Karla zaczęły się jeszcze przed pierwszą wojną światową. Wówczas Niemcy szykowali się do wojny i szybkiego zdobywania twierdz. W tym celu opracowali działo zwane "Grubą Bertą" - moździerz wystrzeliwujący pociski o średnicy 420 mm. Brały ono udział w zdobywaniu francuskich i belgijskich twierdz, ale nie sprawdziły się tam najlepiej. Były zbyt ciężkie - przygotowanie stanowiska bojowego wymagało zbudowania linii kolejowej. Dużo skuteczniejsze okazały się nieco mniejsze austriackie działa, znane jako "Szczupła Emma". Miały kaliber "jedynie" 305 mm, ale przewożono je specjalnymi ciągnikami kołowymi, a zajęcie stanowiska bojowego zajmowało nie dni, ale godziny.

d5a5rlb

Gdy w 1933 roku do władzy w Niemczech doszedł Adolf Hitler, zamarzył sobie posiadać broń większą niż Gruba Berta i mobilniejszą niż Szczupła Emma. Zadanie powierzono firmie Rheinmetal - tej samej, która wyprodukowała czołgi Leopard, będące dziś wyposażeniem Wojska Polskiego. Broń nazwano "Karl-Gerät", czyli "Urządzenie Karl". Był to olbrzymi, ważący 124 tony mastodont. Mimo swej olbrzymiej wagi mógł poruszać się samodzielnie: jego gąsienice napędzał 580-konny silnik, pozwalający osiągnąć prędkość kilku kilometrów na godzinę. Wystarczało to do dojechania od linii kolejowej na pozycję ogniową. Tam kadłub opuszczano na ziemię - którą jednak przedtem trzeba było wyrównać i ubić - i już po kilku godzinach można było otwierać ogień.

Najcięższe - i najczęściej stosowane - pociski Karla ważyły prawie 2200 kilogramów i były w stanie trafić cel odległy o ponad 4 kilometry. Początkowo wydawało się to wystarczającym zasięgiem, bo celem miały być twierdze, a szczególnie fortyfikacje francuskiej linii Maginota. Pocisk ładowano do lufy Karla za pomocą... czołgu, a właściwie specjalnej maszyny zbudowanej na czołgowym podwoziu. W teorii można było oddać kolejny strzał w 10 minut po poprzednim, w praktyce wyglądało to zupełnie inaczej: oddawano kilka strzałów w ciągu doby. Dwutonowy pocisk potrafił przebić 2,5 metra betonu, a jeśli trafił w ziemię, krater po wybuchu miał 5 metrów głębokości i 15 metrów średnicy.

Spośród siedmiu egzemplarzy Karla dwa pierwsze nazwano Adam i Eva, cztery kolejne nosiły imiona z germańskiej mitologii: Thor, Odin, Loki, Ziu. Na imię dla siódmego moździerza Niemcom zabrakło wyobraźni.

d5a5rlb

Kariera bojowa

Moździerze nie zdążyły wziąć udziału w zadaniu, do którego zostały przeznaczone i nie brały udział w walkach o linię Maginota. Ich debiut bojowy nastąpił dopiero w czerwcu 1941 roku, gdy rozpoczęła się wojna niemiecko-sowiecka. 6 moździerzy rozdzielono pomiędzy 3 baterie. Wzięły one udział w niszczeniu nadgranicznych rosyjskich fortyfikacji, w przeciągu kilku dni wszystkie sześć moździerzy wystrzeliło 127 pocisków - średnio po 21 na lufę. Następnie działa zostały wycofane z frontu i dopiero w 1942 roku brały udział w zdobywaniu Sewastopola. W czerwcu 3 moździerze wystrzeliły 173 pociski. Nie wyrządziły one poważnych szkód, a jeden z niewybuchów czerwonoarmiści rozbroili i przewieźli w głąb Rosji, aby tam dokładnie go zbadać.

"Ziu" ostrzeliwujący Warszawę w sierpniu 1944 r. fot. Wikimedia Commons

d5a5rlb

W kolejnych miesiącach niemieckie dowództwo zastanawiało się, jak spożytkować swoje "wspaniałe" działa. Zdecydowano, że mają one zbyt mały zasięg i postanowiono wymienić w nich lufy na takie, które pozwalały strzelać na odległość 20 kilometrów. Prace modernizacyjne wciąż trwały, gdy wybuchło powstanie warszawskie. Moździerze - jeszcze w "starej" wersji - skierowano na front. Ich celem było nie tylko miasto, ale także jego okolice, na które wystrzelono kilkanaście pocisków. Odłamki jednego z nich są do dziś wbite w kaplicę nieopodal kościoła w Marysinie Wawerskim.

W ostatnim roku wojny moździerze - jeden z nich został zniszczony przez przypadkowy wybuch własnego pocisku w lufie - brały udział w desperackich walkach obronnych. Między innym próbowano ostrzeliwać most na Renie w Remagen, zdobyty w zaskakującym ataku przez Amerykanów. Pod koniec wojny US Army zdobyła 3 moździerze, przetestowała je i uznała, że taka broń była groźna najwyżej w XIX wieku, ale w XX nie robi już wrażenia i... oddała je na złom. Dwa moździerze zdobyła Armia Czerwona (możliwe, że w ręce Rosjan wpadły również dwa kolejne). Józef Stalin był - tak samo jak Hitler - zafascynowany ciężką artylerią i polecił rozwinąć niemiecki pomysł. Jednak gdy zmarł, projekt porzucono. Jeden z Karli pozostawiono jako pamiątkę przeszłości: jest nim Ziu, znany z ostrzeliwania Warszawy. Z niewiadomych względów w rosyjskiej ekspozycji muzealnej nosi on oznaczenia Adama.

dr Tymoteusz Pawłowski dla Wirtualnej Polski

d5a5rlb
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d5a5rlb